Strona główna  |  Wydawnictwo  |  Kontakt  |  Reklama
.

 
Aktualności

»

Jarosław Urbański: Radni nie trafiają do kontenerów

W pożarach hoteli i baraków socjalnych nie giną przecież radni czy prezesi banków, tylko ludzie bez wpływów politycznych – mówi działacz społeczny i publicysta.

\"\"Komentuj na Facebooku!



\"\"Jarosław Urbański, socjolog, działacz społeczny, publicysta. Zajmuje się tematyką stosunków pracy, polityki komunalnej i społecznej. Wydał prace „Globalizacja a konflikty lokalne” oraz „Odzyskać miasto. Samowolne osadnictwo, skłoting, anarchitektura”




Właściciele zreprywatyzowanych kamienic podnoszą czynsze do poziomu apartamentowców, a w ratuszu mówią: „wolnoć Tomku”. Czy rzeczywiście samorządy umywają ręce?
To część szerszego zagadnienia, czyli polityki mieszkaniowej prowadzonej przez większość władz samorządowych. Proszę przyjrzeć się, komu ona sprzyja, a będzie pan miał odpowiedź na swoje pytanie. Zasoby mieszkaniowe – również te należące do gminy – są prywatyzowane. Całe kamienice przejmują, często w niejasnych okolicznościach, nowi właściciele. Rynek obrotu nieruchomości nadal przeżywa hossę, pomimo pewnych symptomów kryzysu. W miastach deweloperzy – wśród których są również przekształcone spółdzielnie – urośli do rangi najważniejszego podmiotu, który wraz z bankami dyktuje wygórowane ceny nowych mieszkań. Sektor prywatny nie ma żadnej konkurencji, m.in. w wyniku sprzyjającej im polityki municypalnej. Gminy faktycznie wycofały się z budownictwa komunalnego, zaś ich polityka planistyczna realizuje interesy deweloperów, agentów obrotu nieruchomości i kamieniczników. Jednocześnie rośnie liczba mieszkańców, którzy nie mają zdolności kredytowej, a ich sytuacja mieszkaniowa jest trudna.

Prezydenci mówią: mamy wolny rynek, są w końcu peryferia, a w ostateczności opieka społeczna.
Tak, a w efekcie wiele grup społecznych jest wypychanych z cennego z punktu widzenia deweloperów śródmieścia. Coraz częściej władze mają im do zaoferowania kontenery socjalne położone na obrzeżach aglomeracji, przy wysypiskach i torach kolejowych. Jest to jeden z przejawów rosnących w Polsce nierówności społecznych, które nie są jakimś statystycznym abstraktem, ale dobrze widoczną tendencją w przestrzeni miejskiej. Zarządy tego nie zauważają, albo nie chcą zauważać…Widzą tylko „piękniejące centrum”. To nie jest kwestia „niewidzialnej ręki rynku”, „wolnego rynku”, to kwestia takiej a nie innej polityki. W Gdańsku na przykład, nowej polityki czynszowej.

Coraz częściej media donoszą o lokatorach, którym odcięto prąd, wodę, gaz, ogrzewanie... To już nie są jednostkowe przypadki. W gminach słychać wtedy: „Nie mamy narzędzi, z tym prosimy na policję”.
No tak, bo w Polsce prawo do własności stoi nad prawem do mieszkania, choć oba wywodzimy z tej samej konstytucji. Władze gminne nie radzą sobie w takich okolicznościach, bo same wielokrotnie budowały atmosferę kompletnej „wolności w korzystaniu z własności”, fetyszyzowały własność i dystansowały się od angażowania się w spory tego typu. Ale mocno dociśnięte do muru, jednak potrafią incydentalnie zareagować. Mimo wszystko posiadają jeszcze narzędzia, jak choćby nadzór budowlany.

Ale to też narzędzie nieskuteczne. Co z tego, że kamienica musi spełniać minimalne wymogi stawiane i weryfikowane przez powiatowe Inspektoraty Nadzoru Budowlanego, skoro ludzie mieszkają bez mediów, w nieogrzewanych domach, które właściciele starają się doprowadzić do stanu grożącego katastrofą, by mieć pretekst do rozbiórki. Czyli jednak instytucje przymykają oko.
Przymykają oko to mało powiedziane! Władze samorządowe tworzą na to przyzwolenie w sensie ideologicznym i politycznym. Skoro same stawiają osiedla kontenerów socjalnych czy wysiedlają mieszkańców do zdezelowanych hoteli robotniczych, to dlaczego prywatny właściciel miałby zawyżać standardy? I dlaczego miałby przejmować się lokatorami, skoro widzi, że miasto ma ich w poważaniu?
Nie doceniamy konsekwencji wynikających z posługiwania się – świadomego lub nie – przez władze pewną ideologią. Przecież owo mityczne złe prawo zarówno w przypadku nowych ustaw, jak i tendencji w orzecznictwie, jest konsekwencją doktrynalnego nastawiania elit władzy w naszym kraju. Kamień Pomorski, gdzie w pożarze hotelu socjalnego zginęło przed kilku laty ponad 20 osób, zaraz po transformacji był przedstawiany jako przykład gminy, która z sukcesem przeprowadziła neoliberalne reformy, ale ich długookresową konsekwencją był ten tragiczny wypadek. Władze chcą uzyskać oszczędności na standardzie, zwłaszcza jeżeli standard ma dotyczyć pewnych grup społecznych. W pożarach hoteli i baraków socjalnych nie giną przecież radni czy prezesi banków, tylko ludzie bez wpływów politycznych.

Mówi się, że nie można ingerować w wolność gospodarowania, ale przecież można kształtować politykę mieszkaniową, regulując wartość odtworzeniową. Słychać głosy, że samorządy ustalają ją na zbyt wysokim poziomie, otwierając tym samym właścicielom nieruchomości pole do podwyżek.
A z drugiej strony mamy ciągle do czynienia z obcinaniem wszelkiego typu wsparcia podmiotowego, np. dodatków mieszkaniowych. W kleszcze tej polityki łapią się właśnie słabiej zarabiający lokatorzy. I jeszcze krok dalej – popatrzmy, jak gminy uczestniczą w kształtowaniu rynku pracy, na którym zaczynają dominować niestabilne formy zatrudnienia, a jedynie 15-20 proc. bezrobotnych pobiera zasiłki. I teraz spytajmy wójtów i burmistrzów, jak to się ma do ich częstych deklaracji zrozumienia dla rosnących czynszów i kosztów eksploatacyjnych? Wydaje się, że tych związków w polityce gminnej z reguły się nie dostrzega.

W ratuszach słychać, że przecież z pustego i Salomon nie naleje...
Z próżnego? Poznań wydał 750 mln na stadion miejski, który wpędził miasto w długi i nigdy się nie spłaci. Za te pieniądze można by wybudować 5000 mieszkań komunalnych. Poznański samorząd realizuje teraz zapotrzebowanie na mieszkania socjalne – przyznane wyrokiem sądu – na poziomie 1-2 proc. rocznie. Czeka na nie już 2600 osób. Co roku kosztuje to miasto ponad 10 mln zł z tytułu odszkodowań dla właścicieli prywatnych kamienic. Ale wybudowanie kilku tysięcy mieszkań w ciągu 2-3 lat i zaoferowanie ich osobom w trudnej sytuacji materialnej, zagrożonych eksmisją, ale też np. absolwentom wyższych uczelni doprowadziłoby, do spadku cen na rynku wtórnym i pierwotnym.

Mam wrażenie, że już na poziomie ustaw myśli się o interesie samorządu, a nie mieszkańca. Weźmy ustawowe pół roku na wskazanie pomieszczenia zastępczego: przez sześć miesięcy urząd milczy, aż lokator trafia do noclegowi, a samorząd ma spokój – nie musi się wysilać ani nadwerężać budżetu na budownictwo komunalne.
Albo płaci się grube odszkodowania kamienicznikom. To nawet częstszy – wydaje mi się – scenariusz, który zapewne w wielu magistratach ma zwolenników. Jak pieniądze mają trafić do bezrobotnych i biednych, to podnosi się lament, ale kiedy strumień publicznych środków trafia do kieszeni właścicieli kamienic, to nie widzi się w tym nic złego. A orzeczenia sądów nakazujące wypłatę odszkodowań to często tylko rodzaj rozgrzeszenia i zabezpieczenia przed zarzutami o sprzyjanie określonym interesom.

No dobrze, ale czy w gminach nie umieją liczyć? Nowy blok socjalny kosztuje kilka milionów. Dużo, ale w przeliczeniu to raptem kilkadziesiąt, może sto tysięcy na rodzinę. Ta niewielka oszczędność po kilku latach odbija się lawiną wydatków na pracowników socjalnych czy zasiłki.
Z doświadczeń poznańskich wynika, że gminy potrafią wybudować mieszkanie komunalne za połowę, a nawet jedną trzecią tego, co przeciętnie żąda deweloper. Jeżeli chodzi o koszty socjalne, to gminy je liczą, ale patrząc pod kątem bieżących oszczędności i nieustannie ograniczając takie wydatki poprzez utrudnienia formalne. Od ręki, na dowód można dostać kredyt w banku, żeby móc spłacić np. czynsz, ale nie pomoc socjalną z ratusza. Dlaczego?

Załóżmy, że gminy rzeczywiście nie mogą wstrzymać eksmisji i że nie mają pieniędzy. Ale polityka społeczna mogłaby obejmować przynajmniej bezpośrednie wsparcie dla eksmitowanych. Policja, furgony, krzyki – i żadnego urzędnika, który interweniowałby hamując ochroniarzy ani pracownika MOPS-u, który na miejscu doradziłby, co dalej. Dlaczego? Zwykła bezduszność?
Od połowy lat 90. w Polsce wysiedleniu z wyroku sądu podległo około półtora miliona ludzi. Spora część z nich została usunięta siłą, w asyście komorników i policji. Problemu o takiej skali nie da się rozwiązać siłami dzisiejszych MOPS-ów. Ich szefowie często nie mają realnego wpływu na kształt polityki społecznej, a w mniej oficjalnych rozmowach z urzędnikami słyszy się, że jej faktycznie w gminie nie ma. To jest pewnego typu skrót myślowy, bo oczywiście jakaś tam polityka istnieje, tylko wszyscy sobie zdają sprawę, że pomoc docierająca do ludzi jest niewystarczająca. Ale to nie przypadek. To jak mówiłem wcześniej, konsekwencja pewnej przyjętej ideologii i za tym idącym stylu zarządzania, który zaczyna przeżywać głęboki kryzys.

2012-04-06 14:00:00

powrót

Dołącz do dyskusji na stronie

»

Komentarz:
Text:
Podpis:
Nazwa:
WWW:

Wysłanie komentarza oznacza ze zgadzam się na regulamin.
Dołącz do dyskusji na FB

»

 

»

TURYSTYKA

»

»

URZĘDY MARSZAŁKOWSKIE

»

POBIERZ BEZPŁATNIE

»

Wydarzenia w najbliższym czasie

»

22 maja, Warszawa, Konferencja CyberGov Bezpieczeństwo IT w Sektorze Publicznym, https://www.cybergov.pl

27-28 maja, Warszawa, Konferencja Wyzwania nowej kadencji, https://www.miasta.pl

28 maja, Warszawa,
Konferencja Innowacyjny Samorząd 2024, https://www.samorzad.pl
Newsletter

»

Zamów newsletter


Sprawdź co słychać w największych samorządowych korporacjach

»