Strona główna  |  Wydawnictwo  |  Kontakt  |  Reklama
.

 
Aktualności

»

Kuba Wygnański: Mamy do czynienia z vetokracją

Samorządy będą zmuszone odchodzić od tradycyjnego modelu zarządzania opartego na hierarchii i uczyć się komunikacji ze społeczeństwem – twierdzi prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznej Stocznia.

\"\"Kuba Wygnański, prezes Pracowni Badań i Innowacji Społecznej Stocznia



Przez Polskę przetacza się fala protestów przeciw władzom samorządowym. Czy jest to objawem większej aktywności obywatelskiej?
Tak naprawdę u podstaw tego zjawiska może leżeć wiele czynników. Wchodzą tu często w grę wątki polityczne w rozumieniu polityki partyjnej – referenda lokalne to niejednokrotnie bój próbny przed wyborami krajowymi (swoiste harcownictwo przed bitwą), partie mówią o „odbijaniu” i „odzyskiwaniu” miast. Przykre jest jednak to, że referenda zostały zredukowane do funkcji „czerwonego przycisku”. Ludzie próbują rozpoznać, czy też rozpoznali, siłę swojego głosu i nagle się mobilizują. To jedna z naszych narodowych zalet albo przywar – jesteśmy dobrzy w sprincie.

Niestety, gorzej wypadamy w biegach długodystansowych. W przypadku organizowania referendów panuje tendencja do ukarania kogoś. Nie zawsze mamy pomysł, co będzie dalej, ale nie chcemy, żeby było tak, jak jest i dla tej sprawy gotowi jesteśmy porzucić dość powszechny stan apatii. Mamy tu do czynienia ze specyficznie rozumianą „vetokracją” – instrumentów demokratycznych chcemy używać przede wszystkim do mówienia „nie”. Nie chcemy płacić więcej za przedszkola, śmieci, komunikację miejską itd. Pojęcie sprawiedliwości zostało wręcz sprowadzone do tego, że nie chcemy ponosić ciężarów.

Jakie mogą być konsekwencje takiej roszczeniowej postawy społeczeństwa?
Na dłuższą metę to będzie olbrzymi problem. W Polsce trudno wygrać wybory bez obiecywania, że będzie łatwiej i przyjemniej, podczas gdy czeka nas życie w świecie, który wymagać będzie raczej więcej, a nie mniej wyrzeczeń. W zniechęceniu do demokracji przedstawicielskiej ludzie „chwytają się” jej bezpośrednich form. To dobrze, że ludzie wyrywają się z apatii – martwi mnie jednak to, że często nie jest to wyraz troski o dobro wspólne, a obrona interesów własnych. To zresztą zawsze kłopot z tłumaczeniem słowa „demos”, może ono oznaczać zarówno ludzi zatroskanych o sprawy wspólne – obywateli, jak i motłoch walczący wyłącznie „o swoje”. Innymi słowy, demokracja może być agorą, ale też może zmienić się w arenę.

Konieczne jest przyjęcie do wiadomości, że obecnie władze i obywatele powinni tworzyć warunki do zawierania swoiście rozumianych umów społecznych, w których uprawnienie byłyby równoważone przez zobowiązania. To może mieć bardzo codzienny wymiar. Na przykład w Rotterdamie ludzie byli przyzwyczajeni do pięknych rododendronów, które ozdabiały przestrzenie publiczne. Miasto stwierdziło jednak, że nie ma już pieniędzy na utrzymywanie wymagających roślin i zaproponowało w ich miejscu posadzenie żywopłotów. Mieszkańcy sprzeciwiali się temu, ale ostatecznie doszli z miastem do porozumienia. Wspólnie zadecydowano, że miasto zasadzi rośliny, ale mieszkańcy będą się nimi opiekować.

Samorządy nie tylko w Polsce coraz częściej zmuszone będą przechodzić z zarządzania przez hierarchie i regulacje do działania poprzez sieci i stosowania różnych form perswazji. Wystarczy zobaczyć, co się dzieje, kiedy samorządy zabiegają o to, aby obywatele zapłacili w ich gminie PIT. Obecnie część samorządów stara się wymusić to przez zastrzeganie pewnych usług publicznych tylko dla lokalnych „płatników”, inne organizują różne akcje, np. loterie, żeby wpłacać podatek w gminie, w której się mieszka.

Samorządowcy często twierdzą, że to mieszkańcy są mało aktywni, nie interesują się życiem gminy i nie chcą komunikować się z władzami lokalnymi.
Tu często działa mechanizm samospełniającego się proroctwa. Nie pytamy o zdanie obywateli, bo są mało aktywni – są mało aktywni, bo ich nie pytamy. To prawda, że bywa i tak, że samorząd tworzy przestrzeń komunikacji z obywatelami, a ostatecznie wypełnia się ona kakofonią albo, co gorsza, ciszą. To są w dużej mierze wyniki długich zaniechań w procesie budowania elementarnej kultury debaty. To jest czyściec, przez który razem – władza i obywatele – będziemy musieli przejść. Ale nie ma innej metody uczenia się prawdziwej debaty niż próbowanie. Proces komunikacji nie polega na zorganizowaniu otwartego spotkania, na które przyjdą ci, którzy chcą się wykrzyczeć. Należy podjąć trud dotarcia do tych, którzy nigdzie nie krzyczą, choć sprawy dotyczą ich bezpośrednio.
Pomimo różnego rodzaju zniechęcających doświadczeń, powoli warto tworzyć mechanizmy, w których obywatele staną się źródłem rozwiązań i wsparcia, a nie problemów. Coraz więcej krajów nie tylko konsultuje swoje plany, ale wręcz pyta obywateli, jakie są ich pomysły na rozwiązania konkretnych problemów. Żeby sięgnąć po dość ekstremalny przykład, Konstytucję Islandii piszą ludzie wylosowani, a nie wybrani w wyborach powszechnych.

Rozmawiała Marta Grzymkowska

2013-07-26 14:56:00

powrót

Dołącz do dyskusji na stronie

»

Komentarz:
Text:
Podpis:
Nazwa:
WWW:

Wysłanie komentarza oznacza ze zgadzam się na regulamin.
Dołącz do dyskusji na FB

»

 

»

TURYSTYKA

»

»

URZĘDY MARSZAŁKOWSKIE

»

POBIERZ BEZPŁATNIE

»

Wydarzenia w najbliższym czasie

»

7-9 maja, Katowice, XVI Europejski Kongres Gospodarczy, https://www.eecpoland.eu/

9 maja, II Ogólnopolska Konferencja Naukowa "Samorząd Terytorialny wobec współczesnych wyzwań, https://uwr.edu.pl/
Newsletter

»

Zamów newsletter


Sprawdź co słychać w największych samorządowych korporacjach

»