Nowosamorządowcy – ten neologizm jest określeniem należącym do podobnej rodziny co „nowobogaccy” czy „noworuscy”. Z czego wynika, podam na przykładzie.
Z miasta B do miasta C, a potem z powrotem, a także z miasta U do miasta B wyrusza Lancia lub inny Passat… Takie zadania pamiętamy ze szkoły podstawowej, z tą różnicą, że wtedy z B do C wyruszał pociąg. Obecnie z miasta B do miasta C do rady nadzorczej spółki komunalnej wyrusza ojciec prezydenta miasta B. Z miasta C do miasta B, aby przewodniczyć radom nadzorczym dwóch spółek komunalnych jeżdżą: przewodniczący rady miasta C oraz radna, żona posła z C. Dodatkowo rzeczniczka prezydenta miasta B wyrusza do miasta C, jako członek zarządu innej spółki miejskiej. No i w końcu Burmistrz z U podąża do B do rady nadzorczej, której przewodniczy radna z C. Do tego Prezydent C oraz jego zastępcy są przewodniczącymi rad nadzorczych czterech spółek komunalnych w C.
Jak widać to już nie jest zadanie szkolne, to praca licencjacka z akademii politycznej. Wcześniej nikt na to nie wpadł, że pełniąc najwyższe funkcje w samorządzie, które są przecież niezwykle absorbujące i odpowiedzialne, można sobie jeszcze pozwolić na „dorabianie” w radach nadzorczych. Wpadli na to upolitycznieni nowosamorządowcy.
Czy ustawodawca przewidział możliwość tworzenia samorządowej pajęczyny i jej przeciwdziałanie? Niestety nie. A poza tym, czy da się zapisać w ustawie przyzwoitość? Ponieważ samorząd działa jawnie i jawne powinny być publiczne pieniądze, podam, że B to Będzin, C to Częstochowa, a U to Ursynów.
Ktoś powie: pazerność i brak skrupułów, ktoś inny, że to zaradność, ktoś, że przecież to wzmożony nadzór gospodarski. Jakże ta „samopomoc” rządzących, oparta o zasadę „ty mnie, a ja tobie”, odbiega od standardów wypracowanych przez twórców polskiego samorządu...
Tadeusz Wrona
tadeuszwrona7@gmail.com